Ognisko Sycharowskie w Łukowie – ul. Maryli Wereszczakówny 37

Parafia
lukow-alberta-192 ZAPRASZAMY na spotkania Ogniska Sychar Wiernej Miłości Małżeńskiej SYCHAR w Łukowiew trzecią środę miesiąca.
Msza święta o godz. 18.00 a po niej spotkanie w salce parafialnej w budynku przy plebanii przy parafii pw. Św. Brata Alberta ul. Maryli Wereszczakówny 37. Opiekunem duchowym Ogniska jest ks. mgr Paweł Żukowski.
Kontakt z liderką ogniska Małgorzatą Gołębiowską kom: 508 276 326. Parafia św. Brata Alberta >>>
Diecezja siedlecka >>>

Artykuł

Wspólnota Trudnych Małżeństw

14 października 2014 r.

Każde małżeństwo może zmartwychwstać


fot. MORGUEFILE.COM

Każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania – zapewniają członkowie Wspólnoty Trudnych Małżeństw „Sychar”. Od niedawna jej ognisko istnieje także w Łukowie, pomagając parom w przezwyciężeniu kryzysu.

Wspólnotę Trudnych Małżeństw „Sychar” założyli w 2003 r. małżonkowie, którzy uwierzyli, że sakrament małżeństwa to nieodwołalny dar Boga dla człowieka. Od tamtej pory gromadzi ona ludzi w Kościele szukających pomocy w ratowaniu swojej rodziny albo siły w wytrwaniu w wierności przysiędze małżeńskiej złożonej przed Bogiem, nawet wówczas, gdy ich związek się rozpadł.

Jako motto obrali słowa Chrystusa: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela” (Mt 19,6), a za cel – dążenie do uzdrowienia sakramentalnego małżeństwa, które przeżywa kryzys.

Naszym celem jest niesienie pomocy małżonkom przeżywającym kryzys na każdym jego etapie, także po rozwodzie i kiedy ich drugie połowy uwikłane są w związki niesakramentalne. Członkowie wspólnoty pragną w różny sposób pomagać wszystkim, którzy chcą wytrwać w wierności, mimo że pojawiające się problemy wydają się często nie do udźwignięcia, np. zdrada, odejście współmałżonka i jego wejście w nowy związek” – podkreślają członkowie wspólnoty. Pamiętając, że „dla Boga nie ma nic niemożliwego” (Łk 1,37), swoim świadectwem przekonują, że każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania. Nie obiecują jednak, iż będzie łatwo. Wręcz przeciwnie. Podkreślają, że nieraz, aby ocalić związek, trzeba o niego walczyć ze wszystkich sił: postem, modlitwą, cierpliwością, przebaczeniem, miłością… Należący do wspólnoty nie są teoretykami. Sami doświadczyli trudności w małżeństwie, poznali smak separacji, zdrady, porzucenia. Jednak wielu z nich, poza osobistymi dramatami, przeżyło także uzdrowienie swoich relacji, a miłość umocniona łaską sakramentu okazała się silniejsza niż słabość. I właśnie to świadectwo daje innym, będącym nieraz w skrajnych sytuacjach, nadzieję.


ROZMOWA

Ks. Łukasz Kałaska, opiekun duchowy ogniska „Sychar” działającego przy parafii św. Brata Alberta w Łukowie

Skąd pomysł na utworzenie ogniska „Sychar”?

To była oddolna inicjatywa. Nie wypłynęła od księży, ale od ludzi. Odnaleźli wspólnotę „Sychar” i poprosili o duszpasterza z naszej parafii, by można było założyć ognisko. I tak to się zaczęło.

Jak rozumieć pojęcie „trudne małżeństwo”, bo do takich osób skierowana jest inicjatywa?

Są to np. małżonkowie, którzy mieszkają razem, lecz nie potrafią się porozumieć, a także żyjący w separacji, jednak mimo wszystko starający się walczyć, by ich związek ocalał. Nawet jeśli, patrząc po ludzku, nie ma nadziei, a małżonek wszedł w inną relację. Wierzą jednak, że każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania. Są też osoby, które dostrzegają pierwsze symptomy kryzysu i, uczestnicząc w naszych spotkaniach, chcą zapobiec jego rozwojowi.

Jak wyglądają spotkania?

Odbywają się dwa razy w miesiącu – w drugi i czwarty wtorek miesiąca. Spotkania rozpoczynają się Mszą św. Opierają się na dwóch filarach. Pierwszy to wiara, formacja chrześcijańska, która pozwala dostrzec tzw. Boży palec, a więc obecność i działanie Boga w trakcie kryzysu. Drugi to formacja ludzka, czyli rozmowy z psychologami, specjalistami od komunikacji małżeńskiej, pomagające dostrzec genezę problemu. Druga część odbywa się w sali parafialnej, gdzie za czytany jest charyzmat, tzn. przybliżane są cele i założenia wspólnoty. Mamy zasady, w myśl których podczas dzielenia się swoją historią nikt nie przeszkadza, nie doradza, nie poucza. Ponadto wszystko pozostaje w naszym kręgu, tzn. obowiązuje zakaz mówienia o tym, co zostało powiedziane podczas spotkania. Gwarantujemy całkowitą anonimowość. Po przywitaniu się zwykle ktoś zabiera głos. Mówi tyle, na ile chce się otworzyć. Mamy też psychologa, który pomaga charytatywnie. Organizujemy warsztaty, dzieląc się na mniejsze grupy i szukając odpowiedzi na pytania dotyczące wcześniejszej konferencji. Na koniec modlimy się modlitwą małżeńską.

Pracujemy też według „12 kroków ku pełni życia”. To forma znana również z terapii anonimowych alkoholików. Program osadza się na dwóch filarach: wierze i rozumie. Trwa około roku. Często w „Sycharze” jest tak, że w spotkaniach bierze udział tylko jedna strona małżeństwa, zwykle kobiety.

Czego oczekują od Kościoła małżeństwa w kryzysie czy osoby, które zgłaszają się do wspólnoty?

Wsparcia, nieosądzania, akceptacji. W ciągu ostatnich lat obserwujemy kryzys instytucji małżeństwa i rodziny, stąd coraz większa troska Kościoła, aby objąć duszpasterską opieką małżeństwa, ale także związki niesakramentalne – one również są w Kościele, nikt ich z niego nie wyrzuca. Małżeństwo to sakrament, jest uświęcone przez Boga, i dlatego, współpracując z Jego łaską, można odbudować relację z małżonkiem. Liczne świadectwa „sycharowiczów” są na to dowodem. Dziś jednak istnieje duże przyzwolenie na rozwód, państwo nie wspiera odpowiednio instytucji małżeństwa. Sądy łatwo orzekają rozwody, zapominając o wartości przysięgi małżeńskiej, o konsekwencjach rozpadu związku dla rodziny. Mimo że w prawie dopuszczalna jest separacja małżonków, to jeśli ktoś nie godzi się na rozstanie z powodu swojej wiary, uznając, iż sakrament jest ważny do końca życia, niejednokrotnie spotyka się z sytuacją, kiedy wręcz na siłę forsuje się kroki prawne.

Czy możemy już mówić o owocach spotkań?

Tak, ale o szczegółach nie mogę opowiadać. Wiem jednak, że idziemy w dobrą stronę, a Bóg błogosławi to dzieło. Dlatego zapraszam na spotkania, podczas których nie brakuje życzliwości, szacunku, zaangażowania. Przyznam, że odwiedza nas coraz więcej osób. Z jednej strony to smutne, iż małżeństw w kryzysie przybywa, ale z drugiej to znak, że chcą walczyć o swój związek. Bóg nieprzypadkowo stworzył rodzinę jako wspólnotę, która otwiera się na prawdę, formację.


ŚWIADECTWO

Nasze odrodzenie

Jestem małżonką od siedmiu lat. Nasz związek przed ślubem trwał ponad trzy lata i już wtedy pojawiła się córeczka. Gdy miała dwa latka, podjęliśmy decyzję o zawarciu związku sakramentalnego, choć wcześniej rozstaliśmy się. Nie układało nam się: ciągłe awantury o wszystko, stres, mój płacz, tygodnie milczenia, samotność. Pewnego dnia uciekłam z dzieckiem do rodziców. Po ogromnych staraniach męża, jego walce o rodzinę, wróciłam po trzech miesiącach i wzięliśmy ślub kościelny. Myślałam, że odtąd już wszystko będzie dobrze, że Bóg pobłogosławił ten związek i – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – nasze problemy odejdą w siną dal… Tymczasem było coraz gorzej. Awantury, przemoc fizyczna i psychiczna były na porządku dziennym – zarówno z mojej, jak i męża strony. Nasza córka stała się wulkanem emocji, wzrastała wśród kłótni, mojego płaczu, lęku, krzyku. Czułam się bardzo nieszczęśliwa, niekochana, samotna. Mąż żył swoim życiem, pracą, pasjami. Ja zamykałam się w świecie fantazji, ucieczek, religii, która w pewnym momencie zastąpiła mi wszystko, co pragnęłam dostać w domu. Dodatkowym problemem okazały się finanse. Mąż miał swoje pieniądze, ja swoje. Żyliśmy razem, a jednak osobno. Rozliczaliśmy się, wytykaliśmy sobie, kto co powinien i musi jeszcze od siebie dać. Po kolejnej bardzo burzliwej awanturze postanowiłam raz na zawsze zakończyć nasz związek. Niczego bardziej nie pragnęłam niż rozstania. Mąż odszedł pod moim naciskiem. Odetchnęłam z ulgą. Liczyło się tylko to, co ja czułam w tamtym momencie. Córcia miała siedem lat, bardzo za nim tęskniła, płakała, prosiła mnie, bym dała tacie szansę. Pytała: „Czemu nie kochasz już tatusia?”. Mąż nadal walczył o nas, o mnie. Robił to na swój sposób, który, oczywiście, mi nie odpowiadał. Zamroziłam uczucia, w najgorszych snach nie wyobrażałam sobie naszego powrotu. Zaczęłam uczyć się żyć bez niego i bardzo mi się to podobało. I właśnie wtedy dowiedziałam się o „Sycharze”. Weszłam na stronę internetową, zobaczyłam krzyż dokładnie taki jak w Medjugorie i napis: „Każde małżeństwo może zmartwychwstać”. Ogarnęła mnie złość. Każde małżeństwo, ale nie moje, ja już nie chcę, Boże błagam, zrób coś, nie chcę tego – myślałam. Bałam się, że koszmar powróci, że nic się nie zmieni… W końcu zdecydowałam, iż ostatnią szansą będą rekolekcje „Sychar”. Pojechaliśmy. Przełomem w moim życiu było to, że zaczynałam dążyć do uzdrowienia małżeństwa, a nie skupiać się tylko na rozwodzie. Zrozumiałam istotę przysięgi małżeńskiej. Podjęliśmy też terapię, bo przecież problemy nie wzięły się znikąd. Bóg dał nam narzędzia – postawił na naszej drodze wspaniałych ludzi, terapeutów właśnie po to, byśmy zdrowieli. Rozpoczęłam program „12 kroków ku pełni życia”. Poznałam wspaniałą terapeutkę, która – oprócz tego, że jest profesjonalistką – współpracuje z Bożą łaską. Mąż również zaczął uczęszczać na terapię, gdzie nauczyliśmy się ze sobą rozmawiać. W naszej rodzinie nie ma już awantur. Każdego wieczoru parzymy herbatkę (w filiżankach, które dostaliśmy w dniu ślubu) i siadamy przy stole. Przez dziesięć pierwszych minut opowiadam np. o swoim dniu, uczuciach, o tym, co się wydarzyło, nie oceniając męża. Mówię tylko o sobie. On słucha, nie przerywa, nie zadaje pytań. Gdy dzwoni zegarek, oznajmiając, iż mój czas minął, swoimi przemyśleniami dzieli się mąż. Podczas tych rozmów zaczęliśmy siebie poznawać, odkrywać, patrzeć sobie w oczy, uśmiechać się, planować czas, wydatki. Podjęłam decyzję, że całą moją pensję będę przelewać mężowi. Ufam mu, jest wspaniałym gospodarzem. W naszym domu wreszcie niczego nie brakuje, wręcz przeciwnie, łącząc siły, mamy dużo więcej. Ja zdrowieję, wychodzę ze swoich nałogów. Od października zaczynam również terapię dorosłego dziecka alkoholika. Cieszę się, bo wreszcie zaczynam czuć się wolna, a przede wszystkim szczęśliwa. Ostatnio podczas wieczornej rozmowy mąż po raz pierwszy od dziesięciu lat powiedział mi, że jest ze mną szczęśliwy, a nigdy nie sądził, że osiągniemy taki stan… Pisząc to, wzruszam się, dziękuję Bogu za ogrom łaski, którą mi dał, i za charyzmat wspólnoty „Sychar”. „Każde małżeństwo może zmartwychwstać” – nawet moje.

EWA